Poniżej moja recenzja książki
Anthony'ego Bourdaina „Świat od kuchni. W poszukiwaniu posiłku doskonałego”. Tekst ma ponad rok. Powstał w
czasach, gdy wszystko co napisałam trafiało do szuflady. Nadal podpisuję się pod każdym
zdaniem. Od tamtej pory ukazały się już kolejne publikacje Bourdaina (ostatnio
nawet komiks jego autorstwa!) i na pewno o nich jeszcze napiszę. Tymczasem zabieram
was w podróż sentymentalną do jednej z jego podróżniczych książek. Jeśli ktoś
jeszcze nie miał jej w ręku, zachęcam. Lubię mój egzemplarz tej książki –
sfatygowany, mocno wysłużony. Towarzyszył mi podczas wyprawy do Portugalii, kiedy
sama poszukiwałam posiłku doskonałego, przeszedł przez wiele rąk i nikogo chyba
nie zawiódł. Moim zdaniem, to absolutny MUST READ na liście każdego szanującego
się smakosza.
Wystarczy kilka pieprznych żartów
Tony’ego, szczypta kąśliwych uwag, solidny kawał rzuconego mięsa, by zorientować
się, z kim masz do czynienia. Gładkich
wersów sympatycznego, rodzinnego blondyna śmigającego na Vespie w jego kuchni na
pewno nie znajdziesz. Nawet krótkie spotkanie z Anthonym Bourdainem w
wieczornym paśmie kuchnia.tv daje jakieś pojęcie o tym, czego można się po nim
spodziewać. (A można spodziewać się wszystkiego.) Ten nowojorski szef kuchni,
obecnie sporo po 50-tce reprezentuje to, co w amerykańskiej kuchni urzeka mnie najbardziej: nonszalancję, wszechstronność i zabójcze poczucie humoru. Facet
naprawdę wie jak się to robi w USA, i mogę tylko przypuszczać, że robi to
naprawdę dobrze. (Jego restauracja Brasserie Les Halles jest już na mojej coraz
dłuższej short liście miejsc, które muszę odwiedzić).
Jego niezwykła, zupełnie
nieamerykańska (typowo nowojorska?) ciekawość świata, szacunek i podziw wobec
wszystkiego co inne jest z pewnością obietnicą dobrej lektury. A co czyni ją
prawdziwym zjadaczem czasu? W dobie wszechogarniającej pikselozy, Anthony
Bourdain przekonuje, że możliwie jest pisanie o jedzeniu tak, jak pewnie robiono
w czasach, zanim food porn zaczął atakować
nasz zmysł wzroku, a opisy okazały się zbyteczne. W pełni zasługuje na miano
pisarza, posługując się słowem tak zgrabnie, jakby nie robił w życiu nic
innego. (Prawdą jest, że duży udział w
sukcesie polskiego przekładu ma zapewne doskonałe tłumaczenie pana Jacka Środy.
Two thumbs up!)
Skosztować japońskiej ryby fugu,
upiec barana na samym środku pustyni, gdzieś w Wietnamie zjeść bijące serce
kobry… Jego poszukiwanie posiłku doskonałego jest miejscami zabawne, innym
razem obrzydliwe lub dla odmiany zupełnie nostalgiczne. Anthony Bourdain wyrusza w podróż, którą sam
nazywa przygodą życia, zabierając w miejsca niezwykłe – piękne, niebezpieczne, kapryśne.
Ostatecznie zostawia zaniepokojonego czytelnika z ciepłą refleksją, że
koncepcja posiłku „idealnego” to pomysł niedorzeczny. Zbyt mocno wysmażony
hamburger i kilka ociekających tłuszczem frytek zjedzonych w towarzystwie
bliskiej osoby, to czasem wszystko czego potrzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz