poniedziałek, 24 września 2012

Paprykowy sos mamy Mirki

Nie jestem kulinarnym samotnikiem. Gotowanie kojarzy mi się z przyjemnością wspólnie spędzanego czasu i równie przyjemnym owocem pracy kolektywu – wspólnym jedzeniem. Jest coś wyjątkowego w jakości spotkań skupionych wokół jedzenia i gotowania. Wśród licznych zalet, wspólne gotowanie ma jedną wyjątkową właściwość. Całkiem proste czynności, wydawałoby się najbardziej prozaiczne, nadają rozmowom niespotykaną dynamikę. Przy siekaniu, obieraniu, mieszaniu, bez nachalnej uwagi skoncentrowanej na drugą osobę pojawia się przestrzeń dla tematów, na które nigdy nie ma miejsca.

Kiedy układałam sobie w głowie moje pomysły na tego bloga (a było ich wiele!), wiedziałam, że na pewno będzie o jedzeniu i przyjaźni. Bez tego drugiego to pierwsze nie miałoby smaku.  Krótko mówiąc, chciałam opisać przyjaciół, z którymi można sobie dobrze podjeść. To co wiem o gotowaniu jest wypadkową różnych spotkań przy chochli i patelni z osobami, które nie przestają mnie inspirować. Jednej z nich dedykuję dzisiejszy wpis.

Poznajcie Agatę. Dlaczego nie można jej znaleźć na liście najpoczytniejszych blogerów kulinarnych, choć ze swoją kuchenną wyobraźnią i wiedzą na pewno na to zasługuje? Chyba dlatego, że jest w ciągłym ruchu, ma głowę pełną pomysłów, które na szczęście dla swoich najbliższych (i ich kubków smakowych) chętnie realizuje. Daleko jej do pełnej dystansu blogerki stukającej godzinami w klawiaturę w towarzystwie kotów. Wobec wszechobecnej kultury obserwacji, która  robi z nas niewolników zdjęciowego zapisu naszego życia, Agata reprezentuje coś o czym często dziś zapominamy – kulturę uczestnictwa.(W czym bardzo przypomina mi Nigellę). W jej kuchni rządzi przede wszystkim przyjemność i dobra zabawa, szkoda czasu na godzinne ustawianie jedzeniowej kompozycji w obiektywie najlepszej lustrzanki. Lubię jej opowieści o podróżach – Australii, Wietnamie, Meksyku, Kubie i marzenia o własnych serach lub choćby budce z goframi nad oceanem. Lubię jej spontaniczność w działaniu, która przypomina mi o radości gotowania i karmienia. Bo u Agaty karmią najlepiej.


Dziś zapis jednej z naszych wspólnych kuchennych sesji. Słowa kluczowe: dużo wina, dużo śmiechu i dużo papryki. Po kilku godzinach nierównej walki z zakręcaniem słoików, efekt był więcej niż zadowalający. Morze słoików z pysznym sosem paprykowym. Ten domowy przepis krąży pod tajemniczą nazwą „Paprykowy sos mamy Mirki”. I choć Mirki, a tym bardziej jej mamy, osobiście nie znam, zachowuję oryginalne nazewnictwo. Mamo Mirki – dziękujemy! Sos (nie mylić z keczupowymi kombinacjami o podobnym kolorze i konsystencji) jest znakomitym dodatkiem do mięs, wędlin a nawet pikantnych wypieków. (Będzie o tym więcej w kolejnych wpisach). Cudownie jest otworzyć go w środku zimy i pomyśleć: Życie jest dobre!


Paprykowy sos Mamy Mirki

Na ok. 10-12 słoików średniej wielkości.

3,5 kg papryki czerwonej
20 dkg papryki czuszki
2 szklanki cukru (½  kg)
4 łyżeczki soli (3 dkg)
ok. 2 szklanki oleju słonecznikowego (½ l)
7 liści laurowych
4 łyżki (60 dkg) przecieru pomidorowego
2 główki czosnku
1 ½ szklanki octu 10%

Oczyść paprykę i czuszkę. Przepuść przez maszynkę do mielenia mięsa. Wymieszaj z olejem i z cukrem. Zagotuj i trzymaj na małym ogniu przez 15 minut od momentu wrzenia. Zdejmij  z ognia, dodaj czosnek wyciśnięty praską i resztę składników. Gotuj jeszcze 5 min. Gorący sos nalewaj do sterylnych słoików, zakręć i odwróć do góry dnem do wystygnięcia. PYCHA :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...